Dlaczego kobiety zakochują się w potencjale, a mężczyźni w iluzji? O pułapkach projekcji w miłości.

Miłość, choć wydaje się najbardziej autentycznym z ludzkich doświadczeń, często bywa sceną, na której odgrywamy własne niespełnione pragnienia, lęki i projekcje. Wchodzimy w relacje nie po to, by spotkać drugiego człowieka, lecz by spotkać w nim wyobrażenie o tym, kim chcemy, by był. Kobiety zakochują się w potencjale – w wizji mężczyzny, którym mógłby być – gdyby tylko się postarał, dojrzał, zrozumiał. Mężczyźni natomiast często ulegają iluzji – zauroczeniu obrazem kobiety, którą stworzyli w swojej głowie, oderwanej od realnej, nieidealnej istoty z własnymi emocjami i granicami. W ten sposób dwoje ludzi spotyka się nie naprawdę, lecz przez mgłę wzajemnych oczekiwań i marzeń. Z czasem jednak iluzja zaczyna pękać. Zderzenie fantazji z rzeczywistością bywa brutalne – jak kubeł zimnej wody wylany na rozpalone emocjami serce. Nagle okazuje się, że „ideał” ma wady, że nie zawsze mówi to, co chcemy usłyszeć, że nie potrafi zaspokoić naszych emocjonalnych braków. Wtedy pojawia się rozczarowanie, które często mylnie interpretujemy jako koniec miłości, podczas gdy w istocie kończy się jedynie projekcja. Prawdziwa miłość może się dopiero rozpocząć – o ile odważymy się spojrzeć na drugiego człowieka bez filtru naszych potrzeb i wyobrażeń.

Lęk przed samotnością sprawia jednak, że wielu ludzi woli pozostać w kłamstwie. Udają szczęście, tłumią frustrację, racjonalizują brak bliskości. Przekonują samych siebie, że „nikt nie jest idealny”, że „każdy związek wymaga pracy”, że „tak już jest, że po latach wygasa namiętność”. Flondrianizm nie zaprzecza temu, że relacje wymagają dojrzałości i wysiłku, lecz przestrzega przed życiem w emocjonalnym półśnie – w związku, który istnieje tylko dlatego, że boimy się ciszy po jego zakończeniu. Samotność nie jest bowiem karą, lecz przestrzenią, w której można usłyszeć siebie. To właśnie tam, w milczeniu i prawdzie wobec własnych emocji, rodzi się zdolność do prawdziwej miłości.

Niektórzy wybierają partnera nie dlatego, że kochają, ale dlatego, że potrzebują – akceptacji, potwierdzenia, bezpieczeństwa. Takie relacje przypominają lustrzane odbicia braków, a nie spotkania dusz. Kiedy jedno z partnerów zaczyna się rozwijać, drugie często próbuje je zatrzymać, bo utrata równowagi grozi utratą kontroli nad całym systemem emocjonalnym. I wtedy zamiast wspólnego wzrastania pojawia się cicha walka: o dominację, o rację, o stabilność, której tak naprawdę nigdy tam nie było. Flondrianizm, w swojej filozoficznej prostocie, podkreśla, że prawdziwa relacja jest możliwa tylko wtedy, gdy obie osoby są już wypełnione sobą – gdy nie szukają w partnerze ratunku, lecz rezonansu. Miłość nie jest terapią, lecz współbrzmieniem dwóch pełnych dusz, które spotykają się nie po to, by się uleczyć, ale by razem wzrastać. W takim związku wsparcie nie wynika z potrzeby bycia potrzebnym, ale z naturalnego pragnienia dzielenia się swoją mocą.

Świadoma miłość to taka, która nie ucieka przed prawdą, nawet jeśli ta boli. To gotowość, by spojrzeć na partnera bez makijażu wyobrażeń i powiedzieć: „widzę cię takim, jaki jesteś, i właśnie dlatego wybieram cię każdego dnia na nowo”. To rezygnacja z gry w „naprawianie” drugiego człowieka – z przekonania, że nasza obecność może go zmienić. Prawdziwe uczucie nie wymaga misji, a jedynie obecności. Jednak w epoce pozorów i szybkich emocji, gdzie obraz zastępuje istotę, coraz trudniej o taką autentyczność. W mediach społecznościowych widzimy związki pełne uśmiechów i podróży, w rzeczywistości często podszyte ciszą, niezrozumieniem i emocjonalnym chłodem. Wiele par żyje dziś bardziej dla świata niż dla siebie, karmiąc się potwierdzeniem z zewnątrz, że są „szczęśliwi”. Tymczasem prawdziwe szczęście nie potrzebuje widowni.

Ludzie boją się zakończyć coś, co nie działa, bo utożsamiają rozstanie z porażką. W flondrianizmie to właśnie odwrotnie – to trwanie w fałszu jest porażką ducha. Zakończenie relacji, w której brak autentyczności, to akt odwagi i miłości do siebie. To wyjście z iluzji, które otwiera drogę do prawdziwego spotkania – z kimś, kto nie będzie od nas oczekiwał udawania, lecz obecności. Zakochanie w potencjale to w istocie zakochanie w historii, którą sobie opowiadamy. Kobieta często widzi w mężczyźnie jego „możliwość” – kim mógłby się stać, gdyby tylko zrozumiał swoją wartość, zaczął dbać o siebie, odnalazł sens. Ten schemat jest romantyczny, ale też toksyczny, bo stawia ją w roli wybawicielki. On zaś zakochuje się w obrazie kobiety idealnej – ciepłej, zmysłowej, pełnej zachwytu, nieświadom tego, że ten obraz jest jego własnym pragnieniem, a nie jej rzeczywistością. W takich związkach oboje żyją w dwóch różnych filmach. Każde gra swoją rolę, dopóki scenariusz się nie rozsypie. A gdy maski spadają, pojawia się oskarżenie: „zmieniłaś się”, „nie jesteś już taka jak na początku”. Tymczasem nikt się nie zmienił – po prostu iluzja przestała działać.

Flondrianizm uczy, że prawda jest jedynym gruntem, na którym może wzrosnąć miłość. Jeśli relacja ma przetrwać, musi być zakorzeniona w autentyczności – w spotkaniu dwóch ludzi, którzy nie potrzebują siebie, ale siebie chcą. Kiedy uczucie wypływa prosto z serca, a nie z lęku, nie musi być nieustannie potwierdzane. Wystarczy obecność, zaufanie i przestrzeń dla wzajemnego rozwoju. Wsparcie w związku nie oznacza poświęcenia ani rezygnacji z siebie. Oznacza bycie obok – w sposób, który daje siłę, a nie uzależnia. Oznacza umiejętność powiedzenia „rozumiem cię”, nawet gdy się nie zgadzamy, oraz „kocham cię”, nawet gdy drugie potrzebuje samotności. To subtelna sztuka równowagi pomiędzy bliskością a wolnością – sztuka, którą można opanować tylko wtedy, gdy samemu jest się w harmonii z własnym wnętrzem. Każda relacja jest lustrem. Pokazuje nam nie tylko drugiego człowieka, ale też nas samych – nasze granice, niepewności, wzorce i wibracje. 

Flondrianizm przypomina, że prawdziwe połączenie nie rodzi się z lęku ani z niedostatku. Rodzi się z wolności – z wewnętrznej zgody na to, by być sobą i pozwolić drugiemu być sobą również. To miłość, która nie próbuje zawłaszczyć, nie kalkuluje i nie kontroluje. Jest cicha, lecz silna; łagodna, lecz trwała. Nie obiecuje, że zawsze będzie łatwo, ale gwarantuje, że zawsze będzie prawdziwie. Tylko wtedy, gdy zdejmujemy maski, możemy naprawdę zobaczyć i tylko wtedy, gdy widzimy naprawdę, możemy kochać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mężczyźni nie chcą silnych kobiet.

Twoje dziecko nie jest twoją emeryturą — przestań zrzucać odpowiedzialność za własne decyzje.